poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 4

"Każdy jest przekonany, że jego śmierć będzie końcem świata. Nie wierzy, że będzie to koniec tylko i wyłącznie je go świata."

Siedział tak spokojnie i bawił się bronią. Przed chwilą groził mi i mojej matce, a teraz przyszedł do mojego pokoju? Ciekawe czego chce? Pewnie podroczyć i pośmiać ze mnie.
-Pożegnałaś się już z Alice?
-Ty chyba jej nie... to znaczy nie zabijesz jej prawda?
-A dlaczego miałbym tego nie zrobić?
-Proszę. Mam tylko ją- stanęłam przed nim ze świeczkami w oczach.
-Dobrze wiesz, że to na mnie nie działa- mruknął ocierajac łzę, która powoli spływała po moim policzku. Ostrożnie zdjął mi okulary i rozpuścił włosy, przyczesując je palcami. Patrzył mi prosto w oczy.
-Tak wyglądasz ładniej- mruknął
-Obiecasz mi, że nic nie zrobisz mojej matce?
-Mało interesuje mnie jej życie. Nie jest za bardzo przydatna.
-Zayn, dla mnie- poprosiłam
-Nic jej się nie stanie- mruknął opuszczając wzrok.
-Dziękuje- posłałam mu delikatny uśmiech, który odwzajemnił.
-Pomożesz mi?
-Ja mam pomóc tobie? W czym niby?- spytałam oszołomiona
-W mojej drużynie jest szpieg. Muszę go znaleźć.
-Nie rozumiem do czego jestem ci potrzebna.
-Jesteś mądra. Przydasz mi się- no nie wierzę! Czy on mi właśnie powiedział komplement? On? Ten diabeł?
-Wiesz odkąd tylko cię zobaczyłam zastanawiam się, jak taki diabeł jak ty uciekł z piekła?
-Tu jest piekło, mała- szepnął mi do ucha, dotykając mojej skóry ustami.
-I trzymasz tu takiego aniołka, jak ja?
-Każdy ma jakąś słabość.
-To pozwól mi wziąsc z domu parę rzeczy- wstał nic nie mówiąc. Podszedł do drzwi i spojrzał na mnie.
-No ruszaj się.
-Już?Teraz? Ja nawet nie myślałam, że się zgodzisz.
-Nie jestem, aż taki zły,co?
-Ale mógłbyś być milszy
-Uwierz mi, że nie znajdziesz nigdzie milszego diabła ode mnie.
-Nie będę nawet szukać-razem zeszliśmy po schodach. Na parterze o mało nie wpadł na nas Nathan.
-Co jest?- spytał Zayn
-Znaleźli nas. Dwóch rannych, jedna osoba nie żyje.
-Kto?
-Musisz to zobaczyć- no to nici z wycieczki do mojego domu.
-Chodź, to potrwa tylko chwilę- mulat pociągnął mnie za rękę.
-Wiesz ona chyba nie powinna...-wyjąkał Sykes, gdy wyszliśmy już do ogrodu.
-Mamo!- krzyknęłam widząc zakrwawioną kobietę leżąca na trawie. Podbiegłam i uklękłam przy niej. Po moich policzkach spływały słone łzy.
-Nie! Nie! Nie! Proszę nie opuszczaj mnie! Nie teraz!- krzyczałam pełna żalu i goryczy.
-Cassie- poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Nie zwracając na to uwagi, położyłam głowę rodzicielki na kolanach. Miała zamknięte oczy i gdyby nie rany cięte wyglądałaby, tak jakby spała.
-Cassie ona nie żyje- słyszałam Zayna, ale nie chciałam rozumieć, co do mnie mówi. Udawałam, że właśnie powiedział coś na temat pogody.
-Kocham cię mamo- szepnęłam całując ją w policzek. Głaskałam ją po włosach, tak jak ona kiedyś mnie. Na myśl o jej delikatnym dotyku łzy jeszcze szybciej spływały po moich policzkach, zostawiając mokre ślady. Straciłam wszystko, co miałam. Już nic mi nie zostało. Jestem nikim. Teraz pewnie mnie też zabija. W sumie to nie byłby taki zły pomysł. Przynajmiej nie musiałbym tak cierpieć.
-Cassie- Zayn złapał mnie i podniósł. Nie chciałam opuszczać rodzicielki. Zaczęłam się wierzgać, krzyczeć i kopać nogami.
-Uspokój się- szepnął mi do ucha- Nie możesz się tak zachowywać.
-Mogę. To moja matka! Puść! Ja chcę z nią zostać!
-Nathan zabierz ją do mojego pokoju-powiedział i pozwolił wtulić mi się w jego przyjaciela.
-Kto jej to zrobił?- spytałam cichutko
-Nie wiem, ale przysięgam, że zapłaci za to- posłałam Zaynowi spojrzenie pełne smutku i pozwoliłam, by wprowadzono mnie do środka. Byłam cała zasmarkana i ledwo co widziałam, dlatego opierałam się o Nathana. Widząc, jak plączą mi się nogi wziął mnie na ręce. Teraz bez żadnego wstydu moczyłam łzami jego koszulkę. Chłopak położył mnie na łóżku i zamknął w uścisku.
-Będzie dobrze
-Nie będzie. Nie mam po co żyć. Nie mam już nikogo. Zostałam sama.
-Nie mów tak. Musisz żyć tak, by była z ciebie dumna. Na pewno nie chciałaby, żebyś płakała.
-Teraz to nie ważne co by chciała, przecież już nie żyje.
-Nathan trzeba posprzątać- usłyszałam zachrypniety głos mojego diabła. Poczułam jak Nath wstaje i po chwili wychodzi.
Jego miejsce zastąpił Malik, który delikatnie położył się obok.
-Obiecasz mi coś?- spytałam niepewnie
-Co tylko chcesz. Dzisiaj spełnię każde twoje życzenie
-Złapiesz go? Tego co ją zabił. Chcę, żeby spotkało go to samo- wiem, że byłam teraz samolubna i nakłaniałam kogoś do popełnienia zabójstwa, ale dla niego to nic, a ja przynajmiej lepiej się poczuje.
-Masz moje słowo- mruknął całując mnie w policzek.
-Zayn! Chodź tu!- krzyk kogoś z dołu przerwał ciszę, jaka panowała w tym pomieszczeniu.
-Zaraz wrócę- próbował się podnieść
-Nie zostawiaj mnie- poprosiłam szeptem, patrząc mu prosto w oczy. Wstał nic nie mówiąc i wyszedł na korytarz.
-Jestem zajęty! Jeszcze raz któryś mi przeszkodzi a odetnę mu wszystkie palce i każe je zjeść! Ma być cisza! Musicie poradzić sobie sami!- warknął i wrócił do poprzedniej pozycji.
-Może obejrzymy jakiś film?- spytał miłym głosem. Łał. On był dla mnie miły. Cóż za zaszczyt.
-Nie mam ochoty, ale jak ty chcesz to proszę bardzo. Zdaje się, że dziś jest mecz. Pewnie chciałeś pooglądać, a ja ci tylko przeszkadzam- mruknęłam i podniosłam się na łokciach. Chciałam wrócić do można powiedzieć swojego pokoju. W końcu nie jestem małą dziewczynka.
Próbowałam wstać tak, by ominąć Zayna i nie robić zbytniego zamieszania. Przełożyłam jedną nogę przez chłopaka i dotknęłam podłogi. Jednak to wszystko było na marne. Złapał mnie w tali i przyciągnął do siebie, w wyniku czego leżałam na nim. Nie powiem, była to niekomfortowa sytuacja.
-Mam nadzieję, że ci wygodnie, bo nie zamierzam cię puścić- odgarnął niesforny kosmyk moich włosów.
-Mam ochotę płakać całą noc
-Nikt ci tego nie zabrania
-Pewnie w duchu się ze mnie śmiejesz.
-Nie.
-Doprawdy? Przecież jestem tylko głupią dziewczyną, która płacze bo jej matka właśnie umarła, a dla ciebie śmierć to nic takiego. Nawet cię to nie poruszyło, bo w końcu sam zabijasz.
-Każdy kiedyś musi umrzeć
-A więc jednak uważasz, że...
-Nie zasłużyłaś na to- przerwał mi w połowie zdania. Nic już więcej nie mówiłam. Wtuliłam się w niego i próbowałam zasnąć. Sen zawsze przynosi ukojenie.
-Dobranoc mój aniołku
-Nie jestem twoja- delikatnie podniosła kąciki ust. Spojrzałam jeszcze na Zayna, który głaskał mnie po włosach i przymknęłam powieki. Bolała mnie głowa i strasznie piekły oczy. Chciałam zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić.

wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 3

"Wszystko to, czego możesz kiedykolwiek potrzebować jest w tobie. Tajemnice wszechświata odciśnięte są w komórkach twojego ciała."

W tym starym małym pokoju obudziło mnie dudnienie kropel deszczu o szybę. Pogoda doskonale odzwierciedlała teraz moje uczucia. Nie byłam u siebie, a to wszystko stawało się jednym wielkim koszmarem. Tak bardzo chciałabym, żeby to był tylko sen. niestety tak nie jest. To jest życie, a w nim często dostaje się po tyłku.
Gwałtowną pobudkę zrobił mi chłopak, który wczoraj tak ochoczo zdawał relacje mojemu diabłowi. Jak to brzmi? Okropnie, ale Zayn właśnie taki jest. Zimny i nieczuły, jakby nie wiedział że można być innym; miłym i dobrym. Zachowuje się tak, jakby nigdy nie doświadczył prawdziwej bezinteresownej miłości.
-Wstawaj Kim- potrząsnął mną, a ja spojrzałam na niego, jak na idiotę, którym zresztą był.
-Mam na imię Cassie kretynie- burknęłam poirytowana. Po jakiejś chwili zdałam sobie sprawę kim on jest i otrząsnęłam się. Szybko podniosłam się na łokciach i w pozycji siedzącej wpatrywałam w chłopaka.
-Jestem Nathan Sykes-burknął wyciągając w moim kierunku rękę, której oczywiście nie uścisnęłam.- Jak tam sobie chcesz- dodał cofając dłoń.
-Dlaczego mnie budzisz?- spytałam trochę za bardzo oschłym tonem. Chłopak wydawał się być miły, jak na jego zawód.
-Malik się trochę wkurzył, a mówiąc trochę mam na myśli bardzo.
-A co ja mam z tym wspólnego?
-Ty nic, ale Alice dużo- zmarszczyłam brwi w oznace, że czekam na wyjaśnienia. Oczywiście się ich nie doczekałam. Rzucił we mnie jakimiś ubraniami i oznajmił, że mam dwie minuty, po czym wyszedł. Słyszałam, jak oparł się o drzwi i głośno westchnął. Cicho zachichotałam i założyłam spódnicę, którą mi podał. Była liliowa i sięgała mi nieco przed kolano. Uwielbiałam ją, bo dostałam ją jeszcze od taty. Ciągle dbałam o to, by nie była na mnie za ciasna, kompletnie nie licząc się z tym, że musiałam się prawie głodzić. Liczyły się tylko wspomnienia związane z nią. W końcu nie każdej dziewczynie ojcowie kupują ubrania. Inni wolą dać pieniądze i mieć spokój, ale mój taki nie był. Kochał mnie i dobrze znał, dlatego sam kupował mi rzeczy, o których marzyłam. Nie mówiłam mu o tym, a on i tak wiedział. Kochałam go za to. Tak dobrze mnie znał.
-Ruszaj się Cassie!- super. Wszędzie tylko mnie poganiają. Jestem dziewczyną i potrzebuje trochę czasu. Nawet jeśli jestem w piekle.
Zaplotłam szybko włosy w luźnego warkocza, a na stoliku obok łóżka zobaczyłam moje okulary, które szybko założyłam. Może nie wyglądałam w nich najlepiej, ale po długim noszeniu soczewek piekły mnie oczy.
-Długo jeszcze?!- kolejny krzyk, któremu zawtórowało westchnięcie- Wchodzę!-krzyknął i wszedł do pokoju z zasłoniętymi oczami ręką.
Zaśmiałam się. Otworzył oczy, a dłonie wepchnął do kieszeni.
-Gotowa?- spytał
-Nie, ale chodźmy
-Brzydko ci w okularach
-Przyjmę to jako komplement
-Możesz je zdjąć?
-Nie
-Dlaczego?
-Bo bez nich jestem ślepa?
-Wczoraj widziałaś bez nich
-Wczoraj to wczoraj, a dziś to dziś- uśmiechnęłam się i podążyłam za chłopakiem.
Zaprowadził mnie do salonu, w którym był już Zayn i moja mama. Chłopak siedział spokojnie na swoim miejscu, ale widać było, że jest porządnie zdenerwowany. Jego oczy, aż się paliły i wcale nie były to iskierki delikatności.
Stałam w blisko nich, ale rodzicielka mnie nie widziała, gdyż była odwrócona tyłem.
-Przyszło brzydkie kaczątko- wykrzywił usta w dziwnym uśmiechu na mój widok.
Szybko do mnie podszedł i mocno chwycił za ramię. Wyciągnął zza pleców pistolet i przystawił mi go do skroni.
Poczułam zimno i strach, którego nie da się opisać. I tak to się skończy? Tak po prostu mnie zabije?
-Zostaw ją!- krzyknęła moja mama ze łzami w oczach
-Gadaj!- warknął zgrzytając zębami.
Po moich policzkach spływały już słone łzy. Powoli spadały po moich policzkach i lądowały na szyi dając jej ukojenie. Miałam zamazany obraz i prawie nic nie widziałam.
-Nic nie wiem- powiedziała równie żałośnie, jak ja czułam się teraz. Nie pozwolili mi nawet z nią porozmawiać. Byłyśmy w jednym budynku a nie zamieniłyśmy ani słowa, zupełnie jakbyśmy się nie znały.
-Nie zależy ci na córce Alice- słyszałam jak powoli naciska spust. Pogodziłam się już z tym. Mogłam umrzeć.
-Czekaj!
-Oh Alice znudziły mi się już te twoje gierki! Mówisz, albo córeczka pożegna się ze światem. Co wybierasz?
-Ludzie Ricka chcieli hasła dostępu do konta mojego męża
-Po co im to?
-Nie wiem
-Kłamiesz!
-Nie!
-Zawsze, gdy kłamiesz patrzysz w lewo. Alice gadaj, bo moja cierpliwość się kończy!- mocniej ścisnął mnie za ramię.
-Jest tam coś, czego bardzo chcą.
-Co to jest?
-Tego nie udało mi się dowiedzieć. Mąż zapisywał wszystko szyfrem. Każda notatka to inny szyfr. Wiesz jak ciężko go rozgryźć?
-Wcześniej jakoś ci się udawało.
-Zostały mi jeszcze dwie, ale nie umiem odgadnąć o co chodzi
-Skoro tak to raczej się nam już nie przydasz- teraz już nie mierzył do mnie, tylko do mojej mamy.
-Nie! Proszę- krzyknęłam stając na przeciwko chłopaka. Patrzyłam mu prosto w oczy. Powoli jego wzrok napotkał mój.- Proszę- szepnęłam prawie niesłyszalnie, jednak on to usłyszał. Opuścił broń i delikatnie się do mnie uśmiechnął.
-Obym tego nie żałował- wydukał i wyszedł z salonu.
Od razu rzuciłam się mamie w ramiona. Całe zapłakane osunęłyśmy się na podłogę. Mocno się w nią wtuliłam i pozwoliłam, by głaskała mnie po włosach, tak jak wtedy gdy pierwszy raz rzucił mnie chłopak. Dzięki temu poczułam się bezpiecznie. Otarła moje łzy i pocałowała w czoło.
-Wszystko zostaje w rodzinie- szepnęła mi do ucha i z wielkim uśmiechem pomogła mi wstać. Kompletnie nic z tego nie rozumiałam, ale teraz najważniejsze było to, że mogłam się nią nacieszyć. Nie chciałam nawet, by cokolwiek mi wyjaśniała. Chciałam choć przez chwilę poczuć się tak, jak w domu.
-Musimy porozmawiać. Pewnie nawet nie rozumiesz, co tu się dzieje- uśmiechnęła się starając mnie pocieszyć.
-Nie muszę nic wiedzieć.
-Mylisz się. Czasami niewiedza może zabić. Teraz posłuchaj mnie uważnie, bo nie wiem ile mamy czasu. Twój ojciec dowodził kiedyś tym gangiem. Wiem, że uważasz to za niemożliwe, ale tak było i nic tego nie zmieni. Musisz się z tym pogodzić. Po jego śmierci to Zayn przejął dowództwo. Jestem kiepska w kierowaniu grupą. Chciałam jednak zobaczyć, jakie życie prowadził mój mąż, więc zostałam ich szpiegiem, jeśli tak to można nazwać. Te wszystkie moje zebrania, delegacje, szkolenia, kursy to wszystko były zorganizowane akcje.
-To niemożliwe- szepnęłam próbując to wszystko jakoś pojąć. Nie ukrywam, że przychodziło mi to z trudem. W dodatku mówiła to tak szybko.
-Miesiąc temu w biblioteczce ojca odkryłam jego pamiętniki. Zapisywał informacje, które są bardzo ważne dla Zayna, ale i nie tylko. Złotko każdy ma wrogów i to normalne, że zbiera się na nich różne brudne sprawy.Ojciec prowadził tak jakby kronikę. Rozszyfrowałam już większość notatek. Zostały mi tylko dwie. Muszą być pisane obcym językiem, ale nie wiem jakim. Możliwe, że jest to jakaś mieszanka. W dodatku co trzecią literę zmieniał długopis. Czasami używał liczb zamiast liter.Pisał tak, aby to tylko on wiedział co to ma znaczyć. Skarbie jeśli mi się coś stanie to ty musisz to wszystko rozszyfrować. Zakodował szyfr do konta w banku, w której jest coś, dzięki czemu będziesz mogła być wolna.
-Mamo to brzmi, jak z jakiegoś taniego filmu
-Wiem, ale to wszystko prawda. Pamiętaj, żeby nikomu nie ufać. Poradzisz sobie. Wierzę w ciebie. Zawsze wszystko zostaje w rodzinie.
-Co to znaczy mamo?
-Chodzi właśnie o to, że nie wiem.
-To bez sensu
-Jeśli odkryją co tam pisze staniesz się bardzo ważna i będzie ci grozić straszne niebezpieczeństwo. Jeśli nadarzy się szansa do ucieczki nie wahaj się. Jedyna osoba, której możesz zaufać to Harry.
-Kto?
-Poznasz go w swoim czasie, a teraz idź do pokoju. Lepiej nie wychodź sama. Tu nie jest bezpiecznie
-Ale chciałam z tobą porozmawiać. Mam jeszcze tyle pytań
-Nie czas na to. Kiedyś wszystko zrozumiesz. Kocham cię
-Ja ciebie też- mruknęłam i pobiegłam do przydzielonego mi pokoju.
Weszłam do środka i zobaczyłam, że na łóżku siedzi Zayn. Zmarszczyłam czoło i podniosłam brwi do góry. Czego chciał?

piątek, 16 maja 2014

Rozdział 2

,,Są ludzie, którzy wolą raczej nic nie ukrywać niż musieć kłamać; ludzie którzy wolą raczej kłamać, niż nie mieć nic do ukrycia. I ludzie, którzy lubią i kłamstwo i tajemnice."

Jechaliśmy bardzo długo. W sumie to nawet nie patrzyłam na drogę. Byłam skupiona na zabawie moimi palcami. Czułam się niekomfortowo, bo kilka razy przyłapałam chłopka, na tym jak uważnie mi się przygląda. Ciągle się wierciłam i myślami byłam zupełnie w innym miejscu.
Nagle poczułam szarpnięcie. Samochód z piskiem opon obrócił się i ostro zahamował. Przymknęłam oczy i mocno zacisnęłam pięści. Chciał nas zabić, czy jak?
Podniosłam wzrok i o dziwo wcale nie zobaczyłam mojego domu. Staliśmy przed jakąś meliną dla bezdomnych. Na parterze okna były powybijane. Ściany obdarte i pomalowane jakimiś sprejami wyglądały okropnie. Nie podobało mi się tu.
-Wiesz to raczej nie jest mój dom- odezwałam się niepewnie. Mój głos był nieco zachrypnięty i bardzo cichy.
-Ale będzie- no i znów ten jego cwaniacki uśmiech.- Wysiadaj!- warknął, a ja lekko się wahając wykonałam jego polecenie. Nie potrafiłam mu odmówić. Bałam się.
-Dokąd mnie prowadzisz?- kolejne pytanie, po którym po raz kolejny zaczął się śmiać. Co go tak bawiło? Mi jakoś nie było do śmiechu.
-Zobaczysz- odpowiedział otwierając wielkie, drewniane drzwi. Wpuścił mnie pierwszą, po czym zamknął je na trzy różne zamki i kłódkę. Super. Czyli ucieczka już na pewno nie wchodzi w grę.
Zaprowadził nas na pierwsze piętro. Już z daleka było słychać radosne krzyki. Panował tu straszny hałas. Łatwo można było wyczuć alkohol, a w powietrzu unosił się dym nikotynowy. Nie podobało mi się tu, mimo że w środku było o wiele ładniej niż na zewnątrz.
Ściany miały czysty, pudrowy kolor. Wisiało na nich mnóstwo obrazów przedstawiających najczęściej jakieś pojazdy. W korytarzu stała piękna komoda z ciemnego drewna. Gdzieś ją już widziałam, ale jakoś nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Weszliśmy do jak mniemam salonu, z którego to właśnie dobywały się głośne odgłosy. Pomieszczenie było pełno pijanych facetów, do których kleiły się półnagie dziewczyny. Nie były nawet wiele starsze ode mnie, choć na prawdę ciężko jest to określić przez ten ich makijaż.
W tym pokoju to było chyba wszystko. Stół do bilarda, piłkarzyki i kręgle. Najbardziej moją uwagę przykuła kanapa, która stała centralnie na środku. Odróżniała się ona od wszystkich miejsc siedzących w tym pokoju.
-Cassandra?- usłyszałam głos mamy. Odwróciłam się i ujrzałam ją ubraną całą na czarno. Cóż od śmierci ojca ubierała się w ciemniejsze kolory, ale nigdy w tak obcisłe rzeczy.
-Alice miło, że nas odwiedziłaś- chciałam coś powiedzieć, ale chłopak mnie uprzedził.
-Coż ciężko było odmówić zaproszeniu twoim przyjaciołom. Zdemolowali mi kuchnię
-Na razie nie będzie ci ona potrzebna- przysłuchiwałam się ich rozmowie kompletnie nic nie rozumiejąc.
-Nie rozumiem po co ta cała akcja. I dlaczego wmieszałeś w to moją córkę? Wyraźnie podkreślałam, że ona nie ma z tym nic wspólnego.
-Mylisz się Alice. Widzisz znaleźliśmy coś o czym zapomniałaś nam wspomnieć
-Ona nic nie wie. Dajcie jej spokój.
-Och Alice przecież tu jej nic nie grozi, prawda chłopaki?- spytał a wszyscy zaczęli pożerać mnie wzrokiem jednocześnie oblizując wargi, lub dziwnie się szczerząc. Czułam się jak jakieś mięso, które od tak można sobie zjeść.
-Zayn żądam, by Cassandra wróciła do domu
-Zapominasz, że już tu nie rządzisz. A od teraz to jest wasz dom- mówiąc to patrzył wprost na mnie- Dan odprowadź je do swoich pokoi i pilnuj, by nie uciekły. Później ich odwiedzę- po chwili jakiś równie dobrze postawiony blondyn chwycił mnie mocno za ramię i zaciągnął piętro wyżej.
Kompletnie nic z tego nie rozumiałam. Matka nie odezwała się nawet do mnie ani słowem. Przysłuchiwałam się tylko jej rozmowie z tym całym Zaynem zupełnie nic z tego nie rozumiejąc. Dalej nie mogłam pojąć co moja rodzicielka może mieć wspólnego z takimi ludźmi.
Blondyn otworzył mi drzwi i dosłownie wepchnął do środka. Rozejrzałam sie i ujrzałam zwykły biały pokój. Łóżko było niewielkie, a na pościeli można było zauważyć czerwone plamy.Gdy bliżej się im przyjrzałam zdałam sobie sprawę, że jest to zaschnięta krew. Super. Nie ma nic lepszego niż przebywanie w takim miejscu. Nie było tu żadnych mebli. Jedyną rzeczą w tym pokoju było właśnie to stare łóżko. W niewielkim oknie były grube, potężne kraty. Nie były nawet tu potrzebne, bo gdyby ktoś chciał uciec i tak nie zmieściłby się w tym oknie. Z resztą myśl, że można spaść z drugiego piętra nie była jakoś zachwycająca.
Usiadłam na brudnej podłodze i ponownie zaplotłam włosy w warkocza. Nie lubiłam, gdy miałam je rozpuszczone. Gdy swobodnie opadały mi na ramiona przypominałam sobie wtedy szczęśliwe dzieciństwo z dwojgiem rodziców. Teraz czułam się tak, jakbym nie miała nikogo. Siedzenie w pustym, białym pokoju doprowadza do szaleństwa.
Po jakimś czasie siedzenia i myślenia o tej całej dziwnej sytuacji usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Szybko wstałam i spojrzałam w tamtym kierunku. O ścianę opierał się mój oprawca. Na jego twarzy widniał cwaniacki uśmiech, a oczy były zimne i puste.
-Podoba ci się twój nowy pokój?- zaśmiał się
-Na pościeli jest krew- odezwałam się niepewnie.
-Przeszkadza ci?
-Tak
-To masz pecha
-O co w tym wszystkim chodzi? Po co mnie tu trzymasz i nie pozwolisz wrócić do domu?
-Będziesz mi jeszcze potrzebna. Przyniosłem parę twoich rzeczy
-Grzebałeś w moim pokoju?
-Mam ważniejsze rzeczy do roboty maleńka. Przebierz się szybko, bo moi znajomi chcą cię poznać- nie czekając na moją odpowiedź wyszedł zostawiając lekko uchylone drzwi. Zmarszczyłam czoło i zajrzałam do reklamówki. Były tam same sukienki. Świetnie. O niczym innym nie marzę, jak chodzenie tak ubranej wśród setki pijanych, napalonych i naćpanych facetów.

-Przedstawiam wam córkę naszej Alice- krzyknął, gdy byliśmy w salonie. Każdy obecny w pomieszczeniu uważnie mi się przyglądał. Myślałam, że zaraz tam zemdleję, albo puszczę pawia.
-Uśmiechnij się ładnie- szepnął mi do ucha, a ja stałam tam jak jakieś drzewo
-Boję się- szepnęłam przygryzając wnętrze policzka. Miałam ochotę poobgryzać wszystkie paznokcie.
-Bo masz czego- po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, której na szczęście nie zauważył.
-Proszę- szepnęłam trzęsącym się głosem
-Masz szczęście, że mam dziś dobry humor- dotknął ustami mojej szyi wypowiadając te słowa. Po całym ciele rozeszły mi się drgawki, aż poczułam ciarki.
-Dziewczyna jest moja! Niech ją któryś tknie a przysięgam, że skończy jak Douglas!
-Spoko szefie. Wcale nie jest taka ładna- odezwał się jeden z jego kumpli. Po minie reszty można było zauważyć podziw, ale i strach. Mulat miał nietypowy charakter. Mimo, że nie znam go długo to wiem, że jest nieprzewidywalny i bezkonsekwentny.
-James młoda bierze twój pokój
-A ja?
-Poradzisz sobie. Mamusia cię przenocuje-zaśmiał się z miny rozmówcy.
-Zayn!- do pomieszczenia wpadł wysoki chłopak. Był szatynem. Jakoś tak wyróżniał się od reszty.
-Co jest Nathan?
-Rozmawiałem z naszym łącznikiem. Raczej nie miał dobrych wiadomości.
-Co mówił?- spytał rzeczowym tonem, przechodząc od razu do sedna. Był niecierpliwy. Kolejna wada z wielu. Już chyba nawet przestanę je liczyć.
-Cóż nie wiele, bo w barze wybuchła rozróba i zastrzelili go.
-Przypadek?
-Raczej dokładnie przemyślana akcja.
-Porozmawiamy u mnie. Najpierw tylko odprowadze moje brzydkie kaczątko do jej komnaty- mruknął zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś właśnie stracił życie. Egoistyczny dupek.
Mocno złapał mnie za nadgarstek i zaciągnął na wyższe piętro. Potykalam się o stopnie, ale on to ignorował. Jeszcze nikt nie zachowywał się tak brutalnie w stosunku do mnie.
W końcu stanęliśmy przed ciemnymi drzwiami.
-Nie wychodź bez pozwolenia i nie zwracaj nikomu gitary. Jak będziesz grzeczna, to my też- mrugnął jednym okiem.
-Mogę się zobaczyć z mamą?
-Stęskniłaś się szkrabie?- nic mu nie odpowiedziałam. Nie miałam zamiaru reagować na jego zaczepki. Mogę milczeć przez resztę życia.
-Jutro, a teraz idź spać i nic nie kombinuj. Pamiętaj, że moi chłopcy są wszędzie. Znajdą cię, nawet gdybyś zapadła się pod ziemię- gdy to mówił uważnie patrzyłam się na jego oczy. Były równie groźne, jak on. Wydawało się, że są to węgielki z pieca pana piekieł. Zaczęłam się zastanawiać, czy może Zayn stamtąd nie uciekł. Aniołek to z niego nie jest.

Słyszałam, jak zamyka mnie na klucz. Przynajmniej ten pokój był o wiele lepszy i co mnie zaskoczyło umeblowany. Nie sprawdzałam jednak co jest w szufladach. Delikatnie położyłam się na łóżku. Czuć było zapach męskich perfum.
Skuliłam się przyciągając kolana do brody, włosami zakryłam twarz i próbowałam zasnąć, błagając że to wszystko to tylko kolejny z moich  idiotycznych snów.
__________________________
I jak wrażenia? Może trochę wolno się rozkręca, ale to dopiero początek ;) 
Wybaczcie za jakieś błędy, ale moje lenistwo wygrało i rozdział jest nie sprawdzony.

wtorek, 13 maja 2014

Rozdział 1

"Nie ma rzeczy gorszej niż strach bezprzedmiotowy,
strach przed nieznanym,
przed groźną tajemnicą,
która zdaje się czaić wszędzie." 

Leniwie spacerowałam po parku. Krople deszczu leniwie spadały na ziemię tworząc niewielkie kałuże. Pod moim ulubionym czarnym parasolem w kolorowe kropki nic mi nie groziło. Byłam sucha. Tylko na moich adidasach można było zauważyć mokre ślady. Mimo, że starałam się omijać wodę nie zawsze wychodziło mi to tak, jak chciałam. Ostatnio nie za dobrze z moją koordynacją ruchową. Nie oszukujmy się. Zawsze byłam niezdarą. Nigdy nie lubiłam sportu. Może dlatego, że nie miałam na niego czasu. Ciągle się uczę i czytam. Lubię to robić. Dzięki temu i nie zaprzątam sobie głowy niczym przykrym.
Otarłam chusteczką ławkę, której kolor ciężko było określić. Rzadko kto zapuszczał się tak daleko, więc miejsce było zaniedbane. Pewnie dlatego lubiłam tu przychodzić. Zawsze byłam tu sama, nie licząc ptaków , które starały podtrzymywać mnie na duchu.
Odchyliłam głowę do tyłu i pozwoliłam kroplą spaść na moją twarz. Dzięki temu nieco się orzeźwiłam. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Pamiętam jak biegałam z tatą w deszczu. Zawsze mi powtarzał, że nie należy się go bać. To on niesie życie rośliną, zwierzętom i ludziom. Kiedyś było inaczej. Nie wiem czy lepiej, ale na pewno weselej.
W moich oczach zgromadziło się pełno iskierek. Gdyby nie dzwoniący telefon na pewno bym się rozpłakała.
-Gdzie jesteś córeczko?- usłyszałam zmartwiony głos matki. Martwiła się o mnie. To takie przyjemne uczucie. I mimo, że czasami mam dość jej nadopiekuńczości, to wiem, że robi to z miłości.
-Spaceruję. Chciałam się przewietrzyć.
-W deszczu? Zmarzniesz i zachorujesz. Wróć do domu. Musimy porozmawiać.
-Czy coś się stało?
-Nie. Nie martw się. Wszystko jest dobrze, tylko stęskniłam się za tobą.
-Nie widziałyśmy się tylko pięć godzin- zaśmiałam się.
-Przyjdź. Zrobiłam obiad.
-Kocham cię
-Ja ciebie też. Uważaj na siebie
-Jasne- z uśmiechem nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Rozejrzałam się i głośno westchnęłam. Powoli wstałam i ruszyłam najkrótszą ścieżką w stronę domu.
Idąc słyszałam za sobą czyjeś kroki, lecz gdy za każdym razem się odwracałam nikogo nie było. Popadasz w paranoję Cassie. Mimo tego wszystkiego postanowiłam przyśpieszyć. Przystanęłam przy drodze i po uważnym rozejrzeniu się, czy nic nie jedzie przeszłam na drugą stronę ulicy. Teraz szłam chodnikiem obok budynków. Można powiedzieć, że moja okolica nie należała do najbrzydszych. Było tu najwięcej zieleni w całym mieście. Jednak i tak niektóre bloki były szarawe lub po prostu brudne. Ale to pewnie tylko moje postrzeżenie. Od śmierci taty wszystko wydaje mi się takie szare. Dopiero teraz, po roku zaczęły wracać kolory. Znów mam przyjaciół. Znów mam moje życie. I może nie jest takie samo, ale cieszę z niego. Znów się uśmiecham. Znów mam rodzinę, bo rodzina to nie więzy krwi, a najbliższe ci osoby, przyjaciele. Czekali na mnie, choć wiedzieli że się zmienię. I faktycznie tak się stało. Myślą, że jestem silniejsza, a tak naprawdę jestem słabsza. Nie pogodziłam się ze śmiercią ojca, po prostu usiłuję o niej zapomnieć. Jak na początek to chyba dobry ruch. No cóż, lepsze to niż ciągle płakanie w pokoju.
Nagle zza rogu wyłoniła się trójka znajomych z sąsiedniej szkoły, do której chodziłam. Po sposobie ich poruszania widziałam, że są lekko wstawieni. Jakoś nie uśmiechało mi się przechodzić obok nich. Powoli zawróciłam i wybrałam inną drogę do domu.
-Ej! Poczekaj!- krzyknęli za mną. Nie miałam zamiaru ich słuchać. Zaczęłam biec. Może uda mi się ich zgubić. Co prawda nie mam świetnej kondycji, ale im plączą się nogi.
Ich krzyki nie ustawały. Nie dawali spokoju. Myślałam, że po jakimś czasie się znudzą, jednak nici z tego. Mocno zacisnęłam powieki i zaczęłam biec jeszcze szybciej, aż w końcu do czegoś dobiłam. Tak właśnie kończy się bieganie po ulicy z zamkniętymi oczami.
Podniosłam oczy i ujrzałam chłopaka z mnóstwem tatuaży. Miał ciemne włosy, nic więcej nie mogłam o nic stwierdzić, gdyż zaczynało się już ściemniać, a ja bez okularów raczej kiepsko widzę.
-Dzięki, że ją zatrzymałeś koleś- usłyszałam głos jednego z pijanych typów
-Nie zatrzymałem jej dla was- powiedział z cwaniackim uśmieszkiem- I nie radziłbym zwracać się do mnie koleś- wyjął z tyłu spodni pistolet. Oho. W coś ty się wpakowała Cassie? A to miał być tylko zwykły spacer.
-Spoko, luzik, my nic nie…
-Spieprzajcie stąd zanim się rozmyślę- powiedział znudzonym głosem i patrzył, jak tamci uciekają.
-Wstawaj- odezwał się do mnie, gdy zniknęli z pola widzenia
-K-kim ty jesteś?- zająkałam się
-Ruszaj się. Śpieszy mi się- podał mi dłoń, by pomóc mi wstać. Nie skorzystałam jednak z tego i sama, niezdarnie się podniosłam.
-To ja dziękuję i pójdę już do domu- odpowiedziałam spuszczając  wzrok. Usłyszałam śmiech. Co go tak rozbawiło?
-Może cię podwieźć?- spytał z ironicznym uśmieszkiem
-Nie dziękuję. Nie wsiadam do samochodów nieznajomych.
-I słusznie, ale dla mnie zrobisz wyjątek- szepnął mi do ucha dotykając wargami mojej szyi. Przeszły mnie dreszcze.
-Chodź- ruszył przodem czekając, że niby za nim pójdę. Też coś! Jeszcze do końca nie zwariowałam. Może uda mi się uciec. W sumie do domu dzielą mnie jakieś dwie przecznice.
-Nie lubię się powtarzać- spojrzał na mnie zimnym wzrokiem, a i mi od razu przeszły rozmyślania o ucieczce. Składając parasol ruszyłam za nim. Szłam w bezpiecznej odległości, jednak po chwili doszliśmy do jego samochodu. Czarne BMW. Czy tylko mi to się źle kojarzy?
-Wsiadaj- otworzył mi drzwi i sam wsiadł z drugiej strony. Niepewnie wykonałam jego polecenie.
-Kim jesteś?- powtórzyłam pytanie, gdy minął pierwszy szok i strach.
-Spokojnie. Zawiozę cię do Alice
-Dziękuję- powiedziałam niepewnie. Nieco się rozluźniłam. Jednak i tak coś mi tu nie pasowało. Skąd moja matka znała takiego typa? Nigdy nie poprosiłaby kogoś takiego, by przywiózł mnie do domu. Zawsze mówiła, bym unikała takich osób. Coś mi tu nie gra.
Dyskretnie wyjęłam telefon z kieszeni, i gdy już wybierałam numer rodzicielki znów usłyszałam jego szorstki głos. Wcale, a wcale nie było mi przyjemnie.
-Daj telefon
-Ale… Chciałam zadzwonić do mamy- usprawiedliwiłam się
-Na pewno nie chce, by jej teraz przeszkadzano. Jest bardzo zajęta- zmarszczyłam brwi, ale oddałam mu komórkę. Pewnie będę tego żałować, no ale cóż. Bałam się zrobić cokolwiek innego. W życiu nie widziałam spluwy, a on nosił przy sobie dwie. To znaczy tyle zauważyłam.
O co w tym wszystkim chodzi?